Z każdym wypróbowanym przepisem coraz bardziej lubię książkę Into the Vietnamese Kitchen. Ostatnio zrobiłam z niej kurczaka na zimno, wcześniej żeberka oraz grillowaną kukurydzę. O, zupę pho też z niej zrobiłam. Same pyszności. A dzis będą szaszłyki z kurczaka po wietnamsku.
Oryginalny przepis kazał grillować całe filety z kurzych udek i tak też je zrobiłam za pierwszym razem. Wtedy też do grillującego się mięsa dorzuciłam, w ostatniej chwili, garść zielonych cebulek. Wyszła tak przyjemna kombinacja, że następnym razem postanowiłam od razu połączyć te dwa składniki, nadziewając je na szpadki.
Nie wiem, co powiecie na ten przepis, ale ja, gdy zobaczyłam go pierwszy raz, pomyślałam: – Co? Tyle pieprzu? (Mam małą fobię pieprzową, może być, byle nie za dużo i nie za grubo. Ale z nią walczę.) I zmniejszyłam ilość pieprzu w marynacie o połowę. Niepotrzebnie. Zapomniałam, że przepisy tej autorki są dopracowane do perfekcji. A pieprzu jest w tam tyle, ile trzeba.
Szaszłyki z kurczaka po wietnamsku
(w pieprzowej marynacie)
4 porcje
- 700-800 g filetów z udek kurczaka, ze skórą
- 8 zielonych cebulek/dymek (część biała i jasnozielona) ew. 4 młode cienkie pory
- drewniane lub metalowe szpadki do szaszłyków
marynata:
- 1/4 łyżeczki cukru
- 1/2 łyżeczki soli morskiej
- 11/2 łyżeczki pieprzu czarnego, świeżo zmielonego
- 1 łyżka sosu rybnego
- 1 łyżka soku z limonki
- 2 łyżki oleju o neutralnym smaku
Wymieszaj wszystkie składniki marynaty.
Filety pokrój w dość duże kawałki, nie mniejsze 5×5 cm. Możesz je ponakłuwać czubkiem noża, jeśli chcesz, żeby się szybciej i mocniej zamarynowały. Mięso wymieszaj w misce z marynatą i odstaw na pół godziny w temperaturze pokojowej lub wstaw do lodówki na 2 godziny (ale wyjmij je stamtąd pół godziny przed grillowaniem).
Rozgrzej grill lub patelnię grillową.
Zamarynowane mięso nadziewaj na szpadki przekładając je kawałkami zielonej cebulki/porów. Smaż/grilluj na średnim ogniu, 5-6 minut z każdej strony, aż się przyrumienią i dopieką w środku. Kładź je na grill/patelnię najpierw skórą do dołu.
Podawaj z gotowanym ryżem, posypane świeżą kolendrą i chili oraz z kawałkami limonki lub sosem do maczania.
Szaszłyki z kurczaka po wietnamsku autorka przepisu proponuje maczać w soku z limonki, soli i pieprzu. Ja wybrałam sobie z jej książki inny sos i odrobinę go zmodyfikowałam.
Wietnamski sos do maczania grillowanego mięsa
4-6 porcji
- 11/2 łyżki soku z limonki
- 1 łyżeczka octu ryżowego (opcjonalnie)
- 1 łyżka cukru
- 2 łyżki wody, ciepłej
- 1 łyżka sosu rybnego
- 1-2 małe czerwone papryczki chili, pokrojone w cienkie krążki lub posiekane
- 1 mały ząbek czosnku, drobno posiekany
Wymieszaj wszystkie składniki.
Podawaj do maczania mięs z grilla.
Przepisy z książki Into the Vietnamese Kitchen/Andrea Nguyen, trochę zmodyfikowane.
Chyba tez mam małą fobię pieprzową, ale skoro mówisz że ilość pieprzu jest idealna, to wierzę na słowo. Kurczak wygląda naprawdę smakowicie :)!
Pieprz bardzo ładnie łączy się z cała resztą. I pisze to osoba, która kiedyś kelnera zbliżającego się do niej z młynkiem z pieprzem najchętniej pogoniłaby egzorcyzmem 😉 Dziś łaskawie daję sobie lekko jedzenie oprószyć, ale duże kawałki np. z kiełbas, wydłubuję. Cóż, nikt nie jest doskonały… 😉
śliczne zdjęcie.
zjadałabym takiego lekkiego szaszłyka.
Dziękuję i smacznego (bo przecież zrobisz, prawda?) 🙂
„Into the Vietnamese Kitchen” właśnie do mnie przyszła, na razie czytam, ale jeszcze nic nie wypróbowałam. Zgaduję, że znasz blog autorki książki? A kurczak wygląda świetnie.
Ja też zaczęłam od czytania. I to właśnie historyjki poprzedzające każdy przepis zachęciły mnie do kupna. Gotować z niej zaczęłam później i, jak na razie, wszystkie wypróbowane potrawy są przepyszne. Podoba mi się też dbałość autorki o szczegóły i dokładne objaśnienia, szczególnie przy potrawach, które mogą być nam mniej znane. Mam nadzieję, że będziesz mieć dużo radochy przy czytaniu i gotowaniu!
Bloga oczywiście znam 🙂
Zjadłabym – chyba skoczę dziś po kurczaka do sklepu, resztę składników mam
O, jak się dobrze złożyło.
U Ciebie jak zwykle pysznie Bee. Takie szaszlyki zjadlabym nawet teraz 🙂 Koniecznie z tym sosem. Co do pieprzowej fobii to takowej nie posiadam :)) Za to cebulowa owszem (chociaz walcze z nia zawziecie :))
Nawet nie wiesz, jak mi miło 🙂 A fobie, no cóż, trzeba oswajać, nie damy im przecież sobą rządzić.
Swietne! Na pewno odtworze. Co do pieprzu, ja cierpie chyba na przeciwienstwo twojej fobii: wszystko bym pieprzyla (bez skojarzen ;))
Oczywiście, że bez skojarzeń. Tyle, że mój mąż zaczął się interesować, kim jest ta Maggie 😉
Wyglądają przepysznie!
Uwielbiam azjatycką kuchnię w lecie.
Pasuje do aury.
Prawda? Choć mam też kilka ulubionych potraw, które mnie miło rozgrzewają w zimie.
Ale sobie narobiłam ochoty na takie danie! Pyszne!
No to mój cel został osiągnięty 🙂