O tym, jak zrobiłem kurs fotografii na innym kontynencie, nie tracąc przy tym fortuny i nie ruszając się z domu.
Pisanie nie jest moją mocną stroną. Ale obiecałem swojej drugiej połowie, że napiszę o tym, jak zrobiłem kurs fotografii kulinarnej. Słowo się rzekło, deadline mija, trzeba się zabrać do pracy. Może druga połowa spojrzy teraz przychylniejszym okiem na kolejny obiektyw? Witek
Surfując po internecie w poszukiwaniu fotograficznych inspiracji, trafiłem pewnego dnia na stronę Scotta Stulberga (klik). Na oglądaniu i podziwianiu jego niesamowitych fotografii spędziłem wtedy wiele, wiele godzin. Stronę natychmiast dodałem do ulubionych i często do niej wracam. W czasie jednej z wizyt zwróciłem uwagę na zakładki zatytułowane „Warsztaty fotograficzne” i „Lekcje fotografii”. Większość okazała się być dla mnie niedostępna, czy to ze względu na lokalizację, czy cenę, jednak klikając od linka do linka, trafiłem na the PERFECT PICTURE school of photography, w której Scott jest jednym z instruktorów. Szkoła prowadzi kursy online.
Początkowo perspektywa uczenia się fotografii przez internet nie wydawała mi się pociągająca. Przestudiowałem jednak opinie kursantów o szkole, instruktorach oraz lekcjach, a ponieważ były entuzjastyczne, zapisałem się na kurs dla blogerów kulinarnych, prowadzony przez Rona Goldmana i Larę Ferroni.

ćwiczenia ze światłem
Jak wygląda taki kurs online? Ten trwał cztery tygodnie i składał się z czterech modułów lekcyjnych. Na początku każdego tygodnia dostawaliśmy materiały do przeczytania i przeanalizowania oraz zadanie do wykonania. Zadanie polegało na zrobieniu 3 zdjęć w zadanym temace, który co tydzień był inny, ale oczywiście związany blogowaniem o kulinariach. Wyjątkiem była pierwsza lekcja, bardziej ogólna, która omawiała głównie światło w fotografii i poruszła kilka spraw technicznych typu balans bieli, głębia ostrości, format RAW, a także obiektywy do fotografii kulinarnej. Zadaniem domowym było sfotografowanie dowolnego obiektu, choć najlepiej czegoś jadalnego, w różnych rodzajach światła i pod różnymi kątami. Za każdym razem na „odrobienie lekcji” mieliśmy tydzień.
Być może zstanawiacie się, czym właściwie różni się taki kurs od czytania poradnika i stosowania się do zawartych w nim mądrości. Otóż różni się tym, że w tym wypadku człowiek nie jest pozostawiony samemu sobie. Zdjęcia są oceniane przez instruktorów i chociaż oboje są bardzo mili i ocenę naszej twórczości zawsze zaczynali od pozytywów, są też szczerzy i wskażą każdy popełniony błąd. Na szczęście dają też sugestie, co i jak w danym zdjęciu można poprawić. I o to przecież chodzi. Uparci kursanci mogą wrzucać kolejne, porawione fotki i czekać na drugą opinię. I tak aż do skutku.
Na drugiej lekcji zajmowaliśmy się tym, co nie daje spać początkującym amatorom fotografii kulinarnej, czyli stylizacją jedzenia. Temat nie ograniczał się tylko do tego co na talerzu, ale także poza nim, czyli wyboru tła, dodatków, naczyń itp. I chociaż robiąc zdjęcia na blog od ponad roku, metodą prób i błędów nauczyłem się już tego i owego, to ciągle pewne informacje były dla mnie nowe. A o tym, jak ta właśnie lekcja pomogła mi w zrobieniu przyzwoitej fotki tak trudnej potrawie, jak wołowina rendang można przeczytać w >tym poście<.
Przez cały czas trwania kursu, oraz po jego zakończeniu, uczestnicy mają dostęp do specjalnie dla nich otwartego forum, gdzie mogą zadawać instruktorom dowolne pytania, nawet jeśli nie są one bezpośrednio związane z tematem kursu.
Trzecia lekcja, kompozycja. Zasada trójpodziału i wprowadzanie w życie wszystkiego, czego nauczyliśmy się na poprzednich zajęciach. Brzmi prosto, ale w praktyce oznacza jeszcze więcej ćwiczeń i coraz więcej czasu spędzanego przy próbach zrobienia zdjęcia, które wreszcie będzie wolne od błędów. Przynajmniej tak to wyglądało w moim wypadku. O ile z lekcji na lekcję udawało mi się coraz lepiej wykorzystywać światło, to do kompozycji ciągle były jakieś zastrzeżenia.
Na czwartej lekcji dostaliśmy porady, jak skonstruować dobry post na blog. Instruktorzy służyli pomocą w jego pisaniu i dobieraniu zdjęć. Ze względu na to, że nasz blog pisany jest po polsku, zamiast tego zdecydowałem na zmierzenie z jeszcze kilkoma potrawami, które sprawiały mi wcześniej kłopoty i poddanie ich pod ocenę. Ku mojemu zaskoczeniu udało mi się wreszcie wyprodukować fotografię, która zebrała same pozytywne oceny!
Kurs ten nauczył mnie między innymi uważniejszego patrzenia na własne i cudze zdjęcia, lepszego przygotowywania się do sesji, dał mi nowe źródła inspiracji i motywację do dalszej pracy nas sobą. Mam poczucie, że stał się początkiem nowego etapu w mojej przygodzie z fotografią i poważniejszego do niej podejścia.

rezultat zmagań ze stylizacją
***
Dla kogo jest taki kurs fotografii?
Dla wszystkich, którzy nie są do końca zadowoleni ze swoich blogowych zdjęć i potrzebują konkretnych porad i wskazania właściwego kierunku.
Czy trzeba już coś umieć?
Tak. Instruktorzy zakładają, że znacie już podstawy fotografii i umiecie obsługiwać swój apartat w trybie manualnym. Jednak w razie wątpliwości chętnie odpowiadają na wszelkie pytania.
Co trzeba mieć?
Aparat fotograficzny, ze wskazaniem na lustrzankę.
Statyw. I dużo czasu, jeśli chcecie wycisnąć z tego kursu, ile się da. Bez sensu jest zapłacić za coś, a następnie stwierdzić, że inne zajęcia nie pozwalają wam na wyrobienie się z dostarczeniem zdjęć w terminie.
Dostęp do źródła naturalnego światła lub możliwość korzystania ze sztucznego oświetlenia (lamp błyskowych lub lamp studyjnych).
Oprócz tego pomocne będą: różne obiektywy, w tym makro, a także samowyzwalacz i możliwość robienia zdjęć z podglądem na ekranie komputera. Tak, to wszystko przyczynia się do ich lepszej jakości.
Cierpliwość i umiejętność przyjmowania krytyki.
Informacje dodatkowe
Kurs prowadzony jest w języku angielskim. Instruktorzy używają jednak prostego języka i starają się wytłumaczyć wszystko bez nadużywania technicznej terminologii. I zawsze są do dyspozycji.
Jeśli macie dodatkowe pytania, chętnie na nie odpowiem.
Witek

zdjęcie zrobione na czwartej lekcji
Dwa dni temu czytalam o tego kursach organizowanych przez amerykanska blogerke i fotografa kulinarnego i zastanawialam sie, czy to ma sens. Ale rzeczywiscie mozliwosc interakcji, czy otrzymania komentarza osoby doswiadczonej to juz jest duzo. Szczegolnie, gdy mieszka sie in the middle of nowhere jak ja, skad do najblizszego sklepu spozywczego mam 15km, a o kursie fotografii kulinarnej nawet nie marze.
Tak, możliwość interakcji to bardzo dużo.
Zapomniałem jeszcze dopisać, że uczestnicy kursu dostają dostęp do filmów instruktażowych np. jak poprawiać zdjęcia w PS. A jeśli zasubskrybuje się newsletter to od czasu do czasu wysyłają kody zniżkowe na inne kursy oraz linki do dodatkowych filmów.
Dzięki Witek! Bardzo interesujący tekst.
Przejrzę oferty, bo mam ogromna ochotę zainwestować w taki kurs fotografii kulinarnej. Uczestniczyłam już w kursie fotograficznym przez Internet i bardzo dobrze się tam odnalazłam
PS
Trzymam kciuki za kolejny obiektyw 🙂
Ja tęsknym okiem spoglądam w stronę 16-35mm… eeeeh
Ja właściwie mam już upatrzony kolejny kurs. Może się spotkamy 🙂
A powiesz jaki i kiedy?
Moze poprosze o taki prezent pod chionke 😉
Najprawdopodobniej w styczniu. Wiem, że przygotowują nowe kursy, więc czekam co będzie nowego z fotografii kulinarnej. Biorę jeszcze pod uwagę „All about colors”…
Dam ci znać jak tylko coś wybiorę.
Bardzo fajny i pożyteczny wpis, bardzo dziękuję Witku. I gratuluję sukcesów uczniowskich, wołowinę rendang podziwiałam (i porównywałam z innymi z sieci) już wcześniej. (agnesd)
Dziękuję, Agnesd 🙂
Fantastyczne sa te zdjecia Rona Goldmana. Napalilam sie na ten kurs, ale najpierw powinnam doszkolic angielski, zbyt duzo fachowych pojec. Szkoda, ze nie mozna liczyc na najlepszych po polsku:-) Kursu tylko pozazdroscic.
Wolowina wspaniale sfotografowana, ale i tak juz wczesniej robiles swietne fotki.
Dzięki Thiesso 🙂