Guilty pleasures – nie wypada mówić o nich głośno, żeby nie zostać posądzonym o brak dobrego smaku. A przecież każdy się jakimś oddaje, mogę się założyć, ale nie każdy się do tego przyzna. W towarzystwie, przed znajomymi, nawet przyjaciółmi a czasem i przed samym sobą. Ponieważ z wiekiem coraz mniej zależy mi na tym, co sobie o mnie pomyślą inni, opowiem o moich wstydliwych przyjemnościch. Ale tylko kilku. I tylko kulinarnych. Oto one:
Guilty pleasures
1. Koreańskie nudle błyskawiczne
Koniecznie koreańskie, nie chińskie, tajskie, czy wietnamskie (a trochę ich próbowałam). Z kimchi ramyeon na czele. Zawsze mam kilka paczek w domu. Przez większość czasu leżą sobie spokojnie, choć nie za długo, bo koreańskie zupki mają zadziwiająco krótki okres przydatności do spożycia. Leżą i czekają, aż najdzie mnie na nie ochota. A gdy już mnie nachodzi, jest nie do opanowania. Moją słabość najwyraźniej podzielają miliony Koreańczyków, co jest o tyle dziwne, że dla nich dbanie o zdrowie i zdrowe odżywianie, to niemalże narodowy sport. A jednak kupują je i, jak się domyślam – zjadają, w ilościach hurtowych.
Ramyeon zjadam nie tylko „prosto z paczki”. Czasem dodaję do nich świeże warzywa, grzyby, zioła, tofu itp. Ale to już jest całkiem przyzwoity obiad, a więc i temat na inną opowieść.

2. Smażone skrzydełka z kurczaka
W czasach świetności usenetu, nie było tygodnia, żeby na grupie pl.rec.kuchnia nie pojawiła się prośba o przepis na kurczaka jak z KFC. Jednych denerwowało, że nowym nie chce się korzystać z wyszukiwarki, dla innych odpowiadanie na nie było poniżej godności. Ja jestem zdania, że nawet najgorszy smażony kurczak i tak będzie bardzo dobry. Można go kupić w pierwszym lepszym fastfoodzie, można zrobić z przepisu Thomasa Kellera. Albo tego, który jest na blogu. Palce lizać!

3. Frytki
Frytki nie muszą od razu oznaczać fastfoodowego jedzenia, co pokazał chociażby niejaki Heston Blumenthal. Lubię je wszystkie. I te chrupiące na zewnątrz a miękkie w środku, i te… mniej udane.
Z rozrzewnieniem wspominam pierwsze polskie budki z frytkami. Pakowano je do brązowych papierowych torebek, podawano przez okienko, a przy okienku stała sól, w słoiczkach z nakrętką podziurawioną chałupniczym sposobem. Frytki te szybko zmieniały się z chrupiących w miękkie flaczki, ale wyjadałam zawsze z ogromną przyjemości, co do ostatniej.

4. Czekolada – ale tylko mleczna i biała
Podejrzewam, że o ile prawdziwi smakosze mogliby mi jeszcze darować miękkie frytki, smażone skrzydełka i zupy zalewajki, o tyle zupełny brak entuzjazmu dla ciemnej czekolady przekreśli mnie w ich oczach ostatecznie. Co poradzę, taką czekoladę uznaję wyłącznie w wypiekach lub „rozcieńczoną” – w lodach, musach i kremach. Z tabliczkowych najbardziej smakuje mi mleczna, niekoniecznie najwyższej jakości i biała, w oczach wielu niegodna nawet miana czekolady.

5. Karmelowe frappuccino
Z pewnej sieci coffee shopów. Owszem, wiem, że to napój kawowy, a nie kawa. Że jest straszliwie słodki i ma milion kalorii. Nawet jeśli ostatnim razem zasłodziłam się nim prawie na śmierć, wiem, że wcześniej, czy później znowu skusi mnie karmel i bita śmietana.

Podzielicie się ze mną swoimi grzeszkami kulinarnymi? Tu, w komentarzach, albo na swoich blogach? Będę wdzieczna za każdy jeden grzeszek. W grupie raźniej 😉
Może ja również dodam wpis o moich grzeszkach?
I po cichutku przyznam Ci się, że ja też najbardziej lubię mleczną i białą czekoladę (i to w dodatku np. mleczną Milkę, która jest przesłodzona, złej jakości, ale…taka pyszna!)
Słabość do Milki podzielam 🙂
Grzeszki kulinarne można wymieniać w nieskończoność…moim największym jest słabość pomidorowego gorącego kubka. Nie potrafię mu się oprzeć 🙂 Pozdrawiam Dorota
O, to blisko mojej makaronowej zupki 🙂
Oj nagrzeszylas kochana, nagrzeszylas :)) Ja tez zawsze lubilam te okienkowe frytki. Pamietam te kilometrowe kolejki co weekend 🙂 A biala czekolade tez lubie ale w polaczeniu z kawowa (warstwa kawowej a na wierzchu biala- jem ja w takich ilosciach, ze chyba jestem uzalezniona:)
Nagrzeszyłam i nie mam zamiaru przestać grzeszyć 😉
Frappuccino i ta zupka japońska – to i moje grzeszki, przyznaję się. 🙂 Ale to słodkie, słodkie grzeszki, z których nie chce się zrezygnować. I chyba nawet nie powinno. Trzeba mieć jakieś odstępstwa. 🙂
Otóż to, nie możemy przecież być chodzącymi ideałami!
Karmelowe frappuccino <3
A moja najwieksza slabosc? Kanapka z klopsikami w pewnej sieci na „S”. Najlepiej na wloskim ziolowym chlebku, ktory pachnie tak, ze sie kreci w glowie.
To ja jeszcze mogłabym wymienić klopsiki ze sklepu na „I”:-) Nie zmieściły się w pierwszej piątce, biedactwa…
1)też kochamy klopsiki ze sklepu meblowego na i, zwłaszcza z pysznymi borówkami ze słoiczka 🙂
2)Duży Mac i frytki w Mc 🙂
3) Klopsiki we wspomnianej ziołami bułce w S****y, mega! 🙁
4) Kebab z dużą ilością sosu czosnkowego ach )
no i na koniec:
5)Biała czekolada – forever and ever 🙂
więcej grzechów nie pamiętamy, żadnych nie żałujemy, nie prosimy o rozgrzeszenie 🙂
KLFoodBlog – a myślicie, ze skąd te frytki? :-))) Bud już nie ma, niestety…
Można wiedzieć gdzie kupujesz te konkretne koreańskie nudle, o których pisałaś? I czy to są te ze zdjęcia?
Tak, to dokładnie te ze zdjęcia. Kupuję je u źródła, czyli w Korei, tu miszkam, ale myślę, że poza Koreą też powinny być w sklepach prowadzonych przez Koreńczyków. Kiedyś w Kuchniach Świata widziałam inne koreańskie nudle, drugie z moich ulubionych, o takie:
http://kimchimamas.typepad.com/kimchi_mamas/images/2007/12/13/nong_shim.jpg
Dziękuję za odpowiedź !!!:)
Też kocham frappuccino, ale czekoladowe. Sama nie wiem czemu lubię je aż tak bardzo 🙁
McFlurry. Razu pewnego zasłodziłam się takowym niemal do mdłości a i tak zawsze muszę zajrzeć sprawdzić co tam słychać w Macu i czy nie ma czasem jakiegoś nowego smaku (tutaj można sobie wyobrazić co poczułam widząc smak CHAŁWOWY! i TORCIKA WEDLOWSKIEGO! Oh my.)
Jestem, ale to już całkiem serio, uzależniona od Pepsi. Próbuję z tym walczyć, ale łatwiej jakoś spróbować mi z tym żyć.
No i choćbym nie wiem jak się starała, pszenna bułka z masłem i tak wygra z pełnoziarnistą 😛
Dlaczego ja wcześniej nie wiedziałam o McFlurry o smaku chałwowym? Aj…
Pepsi/Cola to jedyny nałóg, który udało mi się zwalczyć. Pijam je już tylko od święta, ale nadal lubię.
frappucino ze starbaksa, widzę 😀 też je uwielbiam.. podobnie jak mango juice!
ach każdy popełnia kulinarne grzeszki 😉 nikt nie jest idealny;)
Nikt! A ja już na pewno 🙂
Ode mnie nominacja: http://zufikowo.blogspot.com/2012/08/nominacja-do-versatile-blogger-award.html
Dziękuję, kłaniam się w pas 🙂 Czy jeszcze aktualne, czy już po ptakach? Bo to chyba z okazji Dnia Blogera było.
Ojjj, jak mnie czasem przyciśnie na gorący kubek to nie chce puścić. Zwykle jest to kubek grzybowy albo najgorszy z najgorszych, czyli serowy (i tak wyprę się wszystkiego co teraz piszę:)) Na szczęście mam tak nie częściej niż dwa razy w roku. Uwielbiam też kurczaka z rożna z budki, którą odwiedzam od lat, ale to nie grzech, a raczej lenistwo 🙂
Aaa, gorący kubek też miałam kiedyś na sumieniu. Brak dostępu zadziałał cuda 🙂
Wszystko co kiszone i marynowane…ogoreczki, grzybki, dynia, paryka, kapusta…mu, moon, daikon pickles, japanese pickles…onion pickles…. itd
Tak prosto ze sloiczka…az do dna, na jedno posiedzenie. 🙂
Ach, kiszonki i pikle… Uwielbiam wszystko co kwaśne. Ale faktycznie, po zbyt dużej ilości na raz można się poczuć (odrobinę) winnym. Tez mam tendencje do wyjadania tych rzeczy do dna 🙂